30.12.2013
Książkowo w rok 2014
“My professional aspirations were simple - I wanted to be an intergalactic princess.”
― Janet Evanovich
27.12.2013
Od Zombiaków do Półbogów, czyli rok z filmami YA
“My professional aspirations were simple - I wanted to be an intergalactic princess.”
― Janet Evanovich
25.12.2013
Serialowy rok 2013 w 10 punktach
Koniec roku wydaje się idealnym momentem na dokonanie różnego rodzaju podsumowań. Niestety w ciągu ostatnich 12 miesięcy jako czytelnik się nie popisałam, natomiast mam co nieco do powiedzenia jako widz i miłośniczka seriali. Oczywiście poniższa lista to wynik moich subiektywnych wyborów, gustów i opinii, które możecie uzupełnić lub kwestionować swoimi komentarzami (do czego - jako fanka wszelkiego rodzaju dyskusji - zachęcam ;)).
No to zaczynajmy.
1. Pożegnaliśmy dwóch ulubionych przestępców Ameryki: Dextera, seryjnego mordercę z zasadami oraz Waltera White'a (alias Heisenberg), poczciwego nauczyciela chemii, który w obliczu śmierci - zdiagnozowany rak płuc - decyduje się na rozpoczęcie kariery producenta metaamfetaminy. Wraz z nimi w niebyt odchodzą dwie kultowe serie oraz cała rzesza świetnych postaci drugoplanowych, w tym Debra, siostra Dextera oraz Saul i Pinkman, wspólnicy pana White'a.
Nie ukrywam, że będę tęsknić za oboma serialami - nawet jeśli uważam, że pięć sezonów to max dla dobrej produkcji, czyli "Breaking Bad" zakończyło się akurat w samą porę, a "Dexter"powinien zniknąć z ekranu 3 lata temu. Żeby nie psuć zabawy tym, którzy do którejś z serii się dopiero przymierzają, pozwolę sobie ocenić finały bez ich szczegółowej analizy:
"Breaking Bad" - zakończenie zgrabne, nieco poetyckie, moim zdaniem idealnie wpasowane w klimat całej historii. Mam wrażenie, że zostało zaserwowane w idealnym momencie, co pozwoliło unikać sztucznego podtrzymywania serii przy życiu, rozwadniania fabuły i kierowania bohaterów na nielogiczne dla ich postaci tory.
Niestety powyższych pułapek nie udało się uniknąć twórcom "Dextera". Po świetnym, ale zmieniającym reguły gry czwartym sezonie serii oraz przyzwoitym piątym, scenarzyści zaczęli schodzić na złe tory. Szósta odsłona przygód naszego zabójcy zakończyła się mocnym cliffhangerem, ale poza tym była bardzo nudna. Sezon siódmy został częściowo uratowany przez charyzmatyczny czarny charakter, ale za to spokojnie można byłoby wyciąć cały wątek miłosny Qiunna, tym samym redukując długość poszczególnych odcinków o dobrą połowę. Finał - cały sezon był kiepski, gdzieś w połowie nie miałam już pojęcia, jaki jest motyw przewodni, kto jest głównym antagonistą Dextera i o co w ogóle chodzi. Ostatnia scena - absurdalna, żeby nie powiedzieć idiotyczna. "Dexter" tylko by zyskał, gdyby scenarzyści zamknęli historię trzy sezony temu.
Jeśli komuś niestraszne spoilery, albo ma finał "Breaking Bad" za sobą, to zapraszam do obejrzenia poniższego filmku. Bryan Cranston i Aaron Paul (serialowi Walter White i Jessie Pinkman) czytają ostatnią scenę ze scenariusza finałowego odcinka:
Dla fanów "Breaking Bad" nie wszystko jest jeszcze stracone. Powstaje spin-off serialu, skupiający się na postaci Saula Goodmana, prawnika zamieszanego w brudne interesy Walta. "Better Call Saul", bo tak nazywa się nowa produkcja, pojawi się na ekranach w 2014 roku. Jako, że Saul to bohater w dużej mierze komediowy, spodziewam się, że spin-off będzie lżejszy niż oryginał. Ale to przyjdzie nam zweryfikować w przyszłym roku.
2. Fani brytyjskiej serii "Misfits" również muszą pożegnać się ze swoimi ulubionymi bohaterami. O ile nie zrobili tego dwa sezony temu, gdy twórcy serialu wymienili praktycznie całą obsadę (najdłużej ostał się Nathan Stewart-Jarrett, czyli Curtis, a i on odpadł w przedostatnim sezonie). Manewr ten dwukrotnie zastosowali twórcy innej brytyjskiej produkcji "Skins", co początkowo wydawało się ożywcze dla serii, ale ostatecznie mocno zróżnicowało poziom całości (kocham pierwszą generację bohaterów, drugą lubię, trzecia jest mi zupełnie obojętna ). Patrząc na te dwa brytyjskie eksperymenty dochodzę do wniosku, że w serialach mniej ważny jest motyw przewodni, większą wagę należałoby przyłożyć do kreacji bohaterów. To dla nich w pierwszej kolejności i dla fabuły w drugiej, w ogóle chce nam się poświęcać czas na oglądanie n-tego odcinka n-tego sezonu danego serialu. A w finałowym sezonie "Misfits" zabrakło nie tylko "starych" bohaterów, których uwielbialiśmy, ale i sensownych, nowych wątków fabularnych. W rezultacie piąty sezon serii był zbitką kilku motywów odzyskanych z wcześniejszych sezonów (tabletka "odwracająca" moce, facet myślący, że jest bohaterem gry komputerowej), paru świeżych historii zbudowanych wokół mocy nowych bohaterów (seksowny barman Alex i jego moc "wyruchiwania" - w moim wolnym tłumaczeniu ;) - mocy z niezadowolonych posiadaczy takowych) oraz typowego dla "Misfits" sposobu wypowiedzi bohaterów (któż nie lubi wulgaryzmów, wypowiadanych tym cudnym, brytyjskim akcentem?). Miks w miarę strawny, ale w porównaniu do pierwszych trzech sezonów całość wypada raczej kiepsko.
W ramach przypomnienia, dlaczego lubiliśmy "Misfits" (z dedykacją dla mojej najlepszej przyjaciółki Anety):
3. Zostając przy brytyjskich produkcjach: Skins wróciło! Co prawda na krótko, bo tylko na 6 odcinków (albo 3 epizody podzielone na dwie części, jak kto woli) i z bardzo okrojoną obsadą, ale zawsze ;). Sezon siódmy został wyemitowany w lato i dał nam możliwość ponownego spotkania z postaciami takimi jak Effy, Emily, Naomi ("Skins Fire"), Cassie ("Skins Pure") oraz Cook ("Skins Rise"). Fabuła sezonu skupiała się na losach bohaterów po zakończeniu ich edukacji. Jak na razie wydaje się, że to ostatnie tchnienie tej serii.
4. Lada chwila pożegnamy kolejną popularną serię: obecnie emitowany sezon "How i met your mother" jest również finałowym. Jak to śpiewa jeden z moich ulubionych polskich zespołów: "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść" (gdyby jakimś cudem ktoś nie kojarzył - to cytat z utworu "Niepokonani" Perfectu). Producenci i cała reszta telewizyjnej ferajny często gęsto ma problem z wyczuciem momentu, gdy należałoby sobie powiedzieć "dość". "How i met..." jest kolejnym przykładem na to, że duża widownia i idąca za tym kasa, spycha na dalszy plan dążenie do utrzymania wysokiego poziomu produkcji i zakończenia historii tuż przed rozpoczęciem tendencji spadkowej w tej kwestii. Ted opowiada swoim dzieciom o tym jak spotkał ich matkę przez ponad osiem sezonów - i co najgorsze jeszcze nie doszedł do meritum. Nawet potulne dotychczas dzieciaki, ofiary słowotoku głównego bohatera, mają tego dosyć ;).
Oczywiście tytułowa matka od samego początku była tylko pretekstem, pozwalającym na przedstawienie zabawnych historii z nowojorskiego życia piątki przyjaciół. Mimo wszystko jednak producenci mogliby poświęcić jej nieco więcej uwagi w finałowej serii - w końcu tyle na nią czekaliśmy. Aż chciałoby się zobaczyć, co sprawia, że matka jest taka wyjątkowa. Wszak udało jej się usidlić Teda, który choć użala się nad sobą i swoją samotnością od dobrych czterech sezonów, to przypomina raczej psa na baby, niż faceta dążącego do prawdziwego zaangażowania. A w każdym razie jest w sprawach sercowych nieprzyzwoicie wybredny.
Wszystko wskazuje jednak na to, że producenci, choć matkę nam w końcu pokazali, nie pozwolą nam jej poznać. Zamiast tego dostaliśmy opowieść o pewnych 3 dniach, rozwleczoną na ponad dwadzieścia epizodów. Połowę wyemitowano i niestety już widać, że ten sezon to przerost formy nad treścią. I nawet kultowy Barney, czy moja ulubiona Lily, nie są w stanie nic z tym fantem zrobić.
Droga matko, powinnaś się pojawić w życiu pana Mosby'ego z dobre trzy sezony temu. Zaoszczędziłabyś nam cierpień związanych z patrzeniem, jak kolejny świetny niegdyś serial, zaczyna być marną kopią samego siebie.
Gdyby komuś jednak wciąż było mało: "How i met your mother" kończy się na tym sezonie, ale planowany jest spin-off zatytułowany "How i met your father". Oba seriale ma łączyć motyw przewodni. I tylko motyw przewodni. Czy to wystarczy, aby wypromować kolejny hit? Zobaczymy, choć wątpię. W gruncie rzeczy "How i met..." nie jest specjalnie odkrywczą produkcją, wiele osób widzi w niej zresztą kopię kultowych "Przyjaciół". To, co zawsze działało na korzyść serialu, to przede wszystkim kreacja postaci, z Barney'em "It will be legen ... wait for it... dary" Stinsonem na czele. Myślę, że bez nich sam motyw się nie obroni - no chyba, że producenci zaproponują nam nową paczkę przyjaciół, inną od ferajny Teda, ale równie wyrazistą i ciekawą. Czego w sumie sobie i wszystkim fanom serii życzę ;).
5. Z podjęciem decyzji o zakończeniu serii mają również problem twórcy "True Blood". Po zaserwowaniu nam wątków wampirów, wilkołaków, wróżek, czarownic, duchów, medium, wróżkowampirów i krwistego Billa, scenarzyści mają jeszcze dość materiału, aby zaprezentować kolejny - siódmy już - sezon. W końcu ciągle nie pokazali aniołów, kosmitów, pratchett'owskich Ciutludzi i czarnej wołgi. Niestety przygody Sookie są kolejnym przykładem na to, że co za dużo to nie zdrowo. I nie chodzi tu nawet o długość serii; raczej o upchanie w ramach jednego świata przedstawionego każdego "magicznego" motywu i typu postaci, jaka tylko scenarzystom przyjdzie do głowy. Jakoś rzeczywistość serialu była ciekawsza, gdy w ciemności czaiły się tylko wampiry i jeden biedny, zmiennokształtny Sam, a reszta - dla kontrastu - reprezentowała zwykłych, za wyjątkiem Sookie, pozbawionych magicznych umiejętności ludzi.
Przypomnijmy sobie klimat 1 sezonu:
6. W jesiennym sezonie wróciły na ekrany trzy inne, oglądane przeze mnie produkcje: "Castle", "Criminal Minds" oraz "The Walking Dead".
"Castle" przekroczył granicę pięciu sezonów (obecnie emitowany jest szósty i coś mi się widzi, że to nie koniec), produkcja ciągle jednak trzyma bardzo wysoki poziom. Ale ten serial to ogólnie bardzo ciekawy przypadek. Obiektywnie rzecz biorąc jest bardzo schematyczny - telewizyjni twórcy niespecjalnie wierzą w umiejętności stróżów prawa i od kilku dobrych lat zwykli parować ich z coraz to ciekawszymi "konsultantami". Mieliśmy więc okazję zobaczyć na ekranach duety "dobry, ale myślący schematami policjant/policjantka/opcjonalnie agent FBI" z m.in. oszustami, udającymi że posiadają umiejętność czytania w myślach lub rozmawiania ze zmarłymi ("Mentalista", "Psych"), fałszerzami ("White Collar"), czy specjalistami od mowy ciała ("Lie to me"). "Castle" doskonale wpisuje się w tę konwencję - Kate Beckett, detektyw z wydziału zabójstw, dostała jako swojego myślącego "outside the box" partnera pisarza kryminałów. Parze głównych bohaterów serii można też przylepić proste łatki "Sceptyk" (Beckett), "Wierzący" (Castle), co z miejsca przywołuje schemat postaci znany nam z popularnej serii "Archiwum X" - twórcy "Castle" zresztą w kilku miejscach otwarcie przyznają się do tej inspiracji.
Sam szkielet serialu jest schematyczny, ale zagadki przedstawiane w poszczególnych odcinkach w wielu przypadkach różnią się od tych, które widzimy w innych seriach kryminalnych, zaś twórcy często wykorzystują fabułę epizodów, aby wprowadzić widza w świat interesujących subkultur (że wymienię tu tylko wampiry). Dużym plusem "Castle" jest również potencjał komediowy wszystkich bohaterów, a już szczególnie postaci tytułowego pisarza. Seria ciągle zaskakuje i przykro byłoby, gdyby producenci zdecydowali się na jej zakończenie w najbliższym czasie. Na szczęście na razie się na to nie zapowiada.
"Criminal minds", popularny w Stanach serial opisujący pracę profilerów z BAU (The Behavioral Analysis Unit), rozrósł się już na dziewięć sezonów. Niestety w tym przypadku możemy zauważyć pewne "zmęczenie materiału", wynikające z faktu, że scenarzyści starają się wiernie oddać realia sztuki profilowania, która w dużej mierze opiera się na statystyce i pewnej przewidywalności (wiele elementów z historii realnych seryjnych morderców się powtarza). Dla serialu kryminalnego oznacza to tyle, że postacie morderców i fabuły nie różnią się znacząco między sobą, a przy takiej ilości sezonów i odcinków wszystko zaczyna zlewać się w jedną wielką masę. "Criminal Minds" ciągle ratują świetne postacie, ale wydaję się, że twórcy serialu nie mają już nic nowego do powiedzenia.
Inaczej ma się sprawa z "The Walking Dead", przyzwoitą ekranizacją mojego ulubionego komiksu. Seria wróciła z wątkiem "więziennym", ale twórcy wprowadzili do piramidy zagrożeń czyhających na naszych bohaterów nowy element: Rick i spółka muszą sobie poradzić nie tylko z bezmyślnymi zombiakami i okrutnymi królami nowego świata, takimi jak Gubernator, ale również z samą naturą, lubiącą co jakiś czas przetrzepać populację za pomocą jakiegoś uroczego choróbska. Bez rozwodzenia się: moim zdaniem sezon czwarty godnie kontynuuje serię.
Oczywiście "The Walking Dead" nie jest produkcją pozbawioną wad, które zgrabnie i zabawnie punktuję umieszczony poniżej "Honest Trailer" (uwaga na spoilery). No, ale jak to mówią "miłość jest ślepa", a w każdym razie zdolna do przeoczenia "drobnych" niedoskonałości.
7. Za najzabawniejsze wydarzenie z świata fanów seriali, należałoby uznać reakcje widzów na odcinek dziewiąty z trzeciego sezonu "Game of Thrones". Oczywiście mądrale, które przeczytały książkę przed oglądaniem serialu (czyli tak jak należało ;)) wiedziały, co się święci.
Jeżeli jesteś fanem fantastyki, ale "Game of thrones" jeszcze nie widziałeś: polecam! Tylko mała rada: nie przywiązuj się za bardzo do postaci ;).
8. Ze smutnych wydarzeń: niestety przyszło nam pożegnać Cory'ego Monteith odtwórce postaci Finna Hudsona z musicalowego serialu "Glee". Abstrahując od dość powszechnej wśród fanów serii tęsknoty za "starym, dobrym Glee" pogrzebanym gdzieś w okolicach trzeciego sezonu, na pewno będzie mi brakować świetnego głosu Cory'ego oraz kreowanej przez niego postaci.
9. Rok 2013: kilka pożegnań, kilka powrotów starych serii, pojawiło się również sporo nowych produkcji, ale... no cóż, nowości to moja słaba strona. Z reguły wolę poczekać, aż seria rozwinie się do trzech sezonów, zanim w ogóle po nią sięgnę. Po prostu nie lubię zakochiwać się w serialu, który znika z ekranu po jednym ("Flashforward") lub dwóch sezonach ("Pushing Daisies"). Biorąc jednak pod uwagę, że lista oglądanych przeze mnie produkcji zaczyna się mocno kurczyć, chętnie przyjmę wszelkie polecenia z waszej strony ;).
10. Za wielkiego nieobecnego 2013 roku należałoby uznać Sherlocka Holmesa. No dobra, to nie do końca prawda, w końcu mogliśmy oglądać amerykańską wersję przygód słynnego detektywa, z dość ciekawą interpretacją postaci Watsona i Moriaty'ego. Jednakże - przy całym moim szacunku do Jonny'ego Lee Millera portretującego Holmesa w "Elementary" - to jednak nie "Sherlock".
Pierwszy odcinek kolejnego sezonu "Sherlocka" zostanie
wyemitowany pierwszego stycznia. Czy można sobie wyobrazić lepsze
rozpoczęcie serialowego nowego roku? ;)
Szczęśliwego Nowego Roku ;).
Subskrybuj:
Posty (Atom)