Białowłosy wiedźmin powrócił w nowej, literackiej odsłonie.
Jestem osobą, która lubi mieć i wyrażać swoje zdanie, szczególnie, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju wytwory kultury. Jeśli uwielbiam lub nie znoszę jakiejś książki, filmu czy serialu, analizuje skąd się biorą moje odczucia, szukam tych elementów, które mnie zachwyciły lub zraziły do danego tytułu, a przy okazji bardzo chętnie dyskutuje z innymi. Są jednak pozycje tak przeźroczyste, niby poprawne, ale niewzbudzające większych (a często żadnych) emocji, że nawet mi trudno jest sformułować na ich temat jakąś bardziej rozbudowaną opinię. "Sezon burz" to książka, która mogłaby się idealnie wpasować w to zjawisko. Tyle, że to dzieło Andrzeja Sapkowskiego (moim zdaniem niekwestionowanego króla polskiej fantasy), który dodatkowo sięga w nim po kultową już postać wiedźmina Geralta, co w jakiś sposób obliguje mnie - wielką fankę serii - do ukształtowania konkretnego i popartego argumentami zdania. Nie jest to proste zadanie, ponieważ - jak łatwo wywnioskować po takim wstępie - "Sezon burz" nie zrobił na mnie większego wrażenia.
Jestem osobą, która lubi mieć i wyrażać swoje zdanie, szczególnie, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju wytwory kultury. Jeśli uwielbiam lub nie znoszę jakiejś książki, filmu czy serialu, analizuje skąd się biorą moje odczucia, szukam tych elementów, które mnie zachwyciły lub zraziły do danego tytułu, a przy okazji bardzo chętnie dyskutuje z innymi. Są jednak pozycje tak przeźroczyste, niby poprawne, ale niewzbudzające większych (a często żadnych) emocji, że nawet mi trudno jest sformułować na ich temat jakąś bardziej rozbudowaną opinię. "Sezon burz" to książka, która mogłaby się idealnie wpasować w to zjawisko. Tyle, że to dzieło Andrzeja Sapkowskiego (moim zdaniem niekwestionowanego króla polskiej fantasy), który dodatkowo sięga w nim po kultową już postać wiedźmina Geralta, co w jakiś sposób obliguje mnie - wielką fankę serii - do ukształtowania konkretnego i popartego argumentami zdania. Nie jest to proste zadanie, ponieważ - jak łatwo wywnioskować po takim wstępie - "Sezon burz" nie zrobił na mnie większego wrażenia.
Nie jest to najgorsza książka jaką czytałam. Nie zawiodła nawet moich oczekiwań, bo zupełnie mi umknęło, że Sapkowski wydał "nowego Wiedźmina" - na powieść trafiłam przypadkowo, kupiłam ją pod wpływem fanowskiego impulsu i zaczęłam pochłaniać zanim ukształtowałam jakieś wyobrażenie, jaka powinna być. A jednak w pewnym stopniu czuję się rozczarowana. Przede wszystkim tym, że lektura przez większość czasu mnie nużyła, co byłoby niewyobrażalne w przypadku opowiadań czy sagi. Ale również tym, że elementy, które niegdyś odpowiadały za urok i klimat wiedźmińskich historii, tutaj jakoś ze sobą nie współgrały, częściej irytowały niż przywoływały dobre czytelnicze wspomnienia.
Opisując "Sezon Burz" nie sposób uciec od porównań z dotychczasowym dorobkiem Andrzeja Sapkowskiego. Zastanówmy się w takim razie, co tak właściwie podobało mi się w poprzednich odsłonach przygód wiedźmina?
Najbardziej oczywisty element to konstrukcja fabuły, która była jednak zupełnie inna w opowiadaniach, a inna w powieściach. W tych pierwszych autor postawił głównie na swoistą reinterpretację popularnych baśni, żeby wspomnieć tylko Rozbójniczkę-Śnieżkę, czy rozwścieczonego Dżina z lampy. Saga to natomiast nagromadzenie wątków, postaci i miejsc, nie będących jednak zapychaczami, a ważnymi elementami dla zaprezentowania i ukształtowania historii. Każdy fragment, opis czy dialog miał swój cel, nic nie wydawało się zbędne. Opowieść była wielowymiarowa - znalazły się w niej m.in. wątki polityczne, sceny batalistyczne czy typowy dla fantasy motyw podróży - a przy tym spójna, co pozwoliło utrzymać zainteresowanie czytelnika. Kolejna rzecz - konstrukcja bohaterów, którą zawsze uważałam za jedną z flagowych umiejętności AS-a. Tym bardziej, że mało który polski autor potrafi stworzyć wiarygodną postać kobiecą, albo sprawić, żeby odbiorca zapamiętał epizodyczną rólkę Dziada-Bajarza. Przy prezentacji bohaterów, duże znaczenie ma sposób ich wypowiedzi - w wiedźmińskim uniwersum sarkazm i ironia nadają smaku specyficznemu, acz lekkostrawnemu miksowi nowoczesnej mowy i staropolskiego języka. A gdy nie ma o czym gadać, wiedźmin zawsze może się pochwalić szermierczymi zdolnościami - na kartach swoich książek Sapkowski zaprezentował sporo opisów widowiskowych walk i pojedynków.
Zasadniczo AS starał się wykorzystać w "Sezonie Burz" stare sztuczki, nie do końca mu to jednak wyszło. Znów zaczynając od fabuły - jest to największy problem w tej książce. To, że wiedźmin się miota z miejsca na miejsce, nie jest niczym nowym, wszak to niemalże opis jego profesji, ale... Powieść ma swoje prawa i domaga się przyczyny (i to dobrej) oraz skutku (przekonywującego), a tutaj linia fabularna jest koślawa i grubymi nićmi szyta. Zacznijmy od początku (ogólnikowo jak się tylko da, ale żeby nikt się potem nie obraził: uwaga, spoilery): wiedźmin trafia do państewka Kerack, zostaje wrobiony w aferę łapówkarską i osadzony w więzieniu; w tzw. międzyczasie nieznani sprawcy konfiskują jego wartościowy dobytek ruchomy, czyli dwa wiedźmińskie miecze. Potem zostaje wypuszczony, a że dowiedział się wcześniej, iż powodem aresztowania był donos złożony przez tutejszą czarodziejkę-rezydentkę, Lyttę Neyd, zwaną Koral, to idzie do tejże, aby wyjaśnić sprawę. Wiadomo, wiedźmin żadnej magiczce nie popuści, więc mamy wątek romansowy między tą dwójką. Okazuje się, że Lytta załatwiła Geraltowi nocleg na koszt państwa nie tylko z czystej złośliwości. Panna Koral chciała mieć na niego haka, w razie gdyby odmówił usług jej kolegom-czarodziejom, mającym pewien problem o demonicznym podłożu. Wiedźmin leci więc do tych kolegów. Potem zostaje przeteleportowany w inne miejsce. I olewa swoje obowiązki, za to idzie szukać mieczy. Część drogi przepływa i ten fragment jako jeden z niewielu faktycznie wciąga i trzyma w napięciu. Potem wraca do Kerack, potem decyduje się wykonać misję czarodziejów (choć ci powiedzieli mu, żeby już sobie odpuścił), a potem znów wraca do Kerack i ma swój mini-udział w, hmmm, nazwijmy to intrydze pałacowej. W końcu wiedźmin stwierdza, że tutejsze powietrze mu nie służy i idzie odczarowywać księżniczkę-strzygę, znaną nam z opowiadania otwierającego "Ostatnie Życzenie". Napisy końcowe (i koniec spoilerów)...
Całość wypada niespójnie, nie pasjonuje, nie wciąga, przypomina raczej sklejona z byle jakich elementów dziecięcą wyklejankę. A co gorsza: nudzi.
Oprócz Geralta w opowieści pojawia się również Jaskier (który jednak wyjątkowo rzadko popisuje się swoim - uwielbianym przez tłumy - humorem) i Yennefer (wpadła na gościnny występ, nie wnoszący zbyt wiele do fabuły). Lytta Neyd może się fanom AS-a kojarzyć, choć dotychczas była przywoływana tylko w wspomnieniach - jako jedna z poległych na wzgórzu Sodden. Co dość smutne, nim stała się postacią z krwi i kości, była zdecydowanie bardziej ciekawa. Pozostali gracze w historii zlewają się w jedno i myślę, że tydzień od teraz nie będę w stanie przypisać opisu bohatera do imienia.
Zalety wcześniejszych tomów, stały się słabościami nowego wiedźmina. Postacie ze sobą nie rozmawiają - one biorą udział w konkursie na "mistrza riposty". Geralt ma okazję pomachać trochę mieczem (głównie zastępczym), ale wygląda to komicznie, gdy za każdym zakrętem znajduję chętnego do bijatyki. Przeplatanie starodawnej mowy z nowoczesnymi słowami, zawsze wyglądało u Sapkowskiego zgrabnie, ale w "Sezonie Burz" nie obyło się bez "errorów" (i do tego owe "errory" wkładane są w usta postaci dość wiekowej, co potęguje wrażenie... niekompatybilności). Prawdopodobnie autor po prostu przesadził z dawką wymienionych "aromatów", przez co cała narracja zrobiła się niestrawna.
Oczywiście powieść ma swoje momenty, jak choćby wątek vixeny (lisicy) - bardzo fajnie poprowadzony, nawet jeśli miał dość kiepskie zamknięcie. Ogólnie jednak całość rozczarowuje. Być może problem jest taki, że Sapkowski po prostu już wiedźmina nie czuje. W końcu "Pani Jeziora" została po raz pierwszy wydana jeszcze w tamtym tysiącleciu (w roku 1999, czyli 14 lat temu) i przez długi okres nic nie wskazywało, że Biały Wilk zostanie wskrzeszony w literackiej wersji. Autor wywędrował najpierw w rejony powieści historyczno-fantastycznej (trylogia husycka), a potem nawet do Afganistanu ("Żmija") - powrót do uniwersum wiedźmina może być z takiej perspektywy dość trudny. Tym bardziej, że oczekiwania fanów serii są - delikatnie mówiąc - wygórowane.
Najbardziej oczywisty element to konstrukcja fabuły, która była jednak zupełnie inna w opowiadaniach, a inna w powieściach. W tych pierwszych autor postawił głównie na swoistą reinterpretację popularnych baśni, żeby wspomnieć tylko Rozbójniczkę-Śnieżkę, czy rozwścieczonego Dżina z lampy. Saga to natomiast nagromadzenie wątków, postaci i miejsc, nie będących jednak zapychaczami, a ważnymi elementami dla zaprezentowania i ukształtowania historii. Każdy fragment, opis czy dialog miał swój cel, nic nie wydawało się zbędne. Opowieść była wielowymiarowa - znalazły się w niej m.in. wątki polityczne, sceny batalistyczne czy typowy dla fantasy motyw podróży - a przy tym spójna, co pozwoliło utrzymać zainteresowanie czytelnika. Kolejna rzecz - konstrukcja bohaterów, którą zawsze uważałam za jedną z flagowych umiejętności AS-a. Tym bardziej, że mało który polski autor potrafi stworzyć wiarygodną postać kobiecą, albo sprawić, żeby odbiorca zapamiętał epizodyczną rólkę Dziada-Bajarza. Przy prezentacji bohaterów, duże znaczenie ma sposób ich wypowiedzi - w wiedźmińskim uniwersum sarkazm i ironia nadają smaku specyficznemu, acz lekkostrawnemu miksowi nowoczesnej mowy i staropolskiego języka. A gdy nie ma o czym gadać, wiedźmin zawsze może się pochwalić szermierczymi zdolnościami - na kartach swoich książek Sapkowski zaprezentował sporo opisów widowiskowych walk i pojedynków.
Zasadniczo AS starał się wykorzystać w "Sezonie Burz" stare sztuczki, nie do końca mu to jednak wyszło. Znów zaczynając od fabuły - jest to największy problem w tej książce. To, że wiedźmin się miota z miejsca na miejsce, nie jest niczym nowym, wszak to niemalże opis jego profesji, ale... Powieść ma swoje prawa i domaga się przyczyny (i to dobrej) oraz skutku (przekonywującego), a tutaj linia fabularna jest koślawa i grubymi nićmi szyta. Zacznijmy od początku (ogólnikowo jak się tylko da, ale żeby nikt się potem nie obraził: uwaga, spoilery): wiedźmin trafia do państewka Kerack, zostaje wrobiony w aferę łapówkarską i osadzony w więzieniu; w tzw. międzyczasie nieznani sprawcy konfiskują jego wartościowy dobytek ruchomy, czyli dwa wiedźmińskie miecze. Potem zostaje wypuszczony, a że dowiedział się wcześniej, iż powodem aresztowania był donos złożony przez tutejszą czarodziejkę-rezydentkę, Lyttę Neyd, zwaną Koral, to idzie do tejże, aby wyjaśnić sprawę. Wiadomo, wiedźmin żadnej magiczce nie popuści, więc mamy wątek romansowy między tą dwójką. Okazuje się, że Lytta załatwiła Geraltowi nocleg na koszt państwa nie tylko z czystej złośliwości. Panna Koral chciała mieć na niego haka, w razie gdyby odmówił usług jej kolegom-czarodziejom, mającym pewien problem o demonicznym podłożu. Wiedźmin leci więc do tych kolegów. Potem zostaje przeteleportowany w inne miejsce. I olewa swoje obowiązki, za to idzie szukać mieczy. Część drogi przepływa i ten fragment jako jeden z niewielu faktycznie wciąga i trzyma w napięciu. Potem wraca do Kerack, potem decyduje się wykonać misję czarodziejów (choć ci powiedzieli mu, żeby już sobie odpuścił), a potem znów wraca do Kerack i ma swój mini-udział w, hmmm, nazwijmy to intrydze pałacowej. W końcu wiedźmin stwierdza, że tutejsze powietrze mu nie służy i idzie odczarowywać księżniczkę-strzygę, znaną nam z opowiadania otwierającego "Ostatnie Życzenie". Napisy końcowe (i koniec spoilerów)...
Całość wypada niespójnie, nie pasjonuje, nie wciąga, przypomina raczej sklejona z byle jakich elementów dziecięcą wyklejankę. A co gorsza: nudzi.
Geralt (wersja z gry) |
Oczywiście powieść ma swoje momenty, jak choćby wątek vixeny (lisicy) - bardzo fajnie poprowadzony, nawet jeśli miał dość kiepskie zamknięcie. Ogólnie jednak całość rozczarowuje. Być może problem jest taki, że Sapkowski po prostu już wiedźmina nie czuje. W końcu "Pani Jeziora" została po raz pierwszy wydana jeszcze w tamtym tysiącleciu (w roku 1999, czyli 14 lat temu) i przez długi okres nic nie wskazywało, że Biały Wilk zostanie wskrzeszony w literackiej wersji. Autor wywędrował najpierw w rejony powieści historyczno-fantastycznej (trylogia husycka), a potem nawet do Afganistanu ("Żmija") - powrót do uniwersum wiedźmina może być z takiej perspektywy dość trudny. Tym bardziej, że oczekiwania fanów serii są - delikatnie mówiąc - wygórowane.
Biały Wilk wraca także w świecie gier komputerowych.
Premiera "Wiedźmina 3" już w tym roku.
Najciekawsze pytanie jest takie: dlaczego Sapkowski w ogóle zdecydował się na napisanie tej książki? Przynajmniej z tego wywiadu wynika, że on sam tego nie wie. Motywy czytelników sięgających po "Sezon Burz" są bardziej przejrzyste - każdy z nas ma pewnie kilka zakończonych seriali, książek, filmów, których kontynuacje chętnie by zobaczył. Problem w tym, że w większości wypadków, to życzenie z kategorii "lepiej, żeby jednak tak się nie stało".
No cóż, czas zacząć uważać na to, czego sobie życzymy ;).
Pozdrawiam.
Podstawowe informacje o książce:
Autor: Andrzej Sapkowski
Tytuł: Sezon Burz
Wydawca: superNOWA
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7578-059-8
Podstawowe informacje o książce:
Autor: Andrzej Sapkowski
Tytuł: Sezon Burz
Wydawca: superNOWA
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7578-059-8
Swietna recenzja. Mnie w sadze wiedzminskiej zachwycaly glownie postacie: niebanalne, wiarygodne, charakterystyczne. Z zadnych innych ksiazek nie pamietam az tylu postaci i tyle lat po lekturze. Jesli to jednak zawiodlo, to obawiam sie, ze ksiazke porzuce w polowie.
OdpowiedzUsuń