24.02.2014

Jak nie robić książek - rzecz o typografi i składzie

Czy autor i czytelnik to zło konieczne dla wydawców? Mała lekcja typografii i składu tekstu.


Nie jestem uważnym czytelnikiem - nie zwracam uwagi na literówki, bo zwyczajnie pochłaniam historię zawartą na stronach, nie same strony. I mimo kierunkowego wykształcenia (mam dziwne nawyki, jak wyłapywanie podwójnych spacji zawsze i wszędzie oraz niezdolność do czytania tekstu, który nie został wyjustowany) nie patrzę na książkę jako przedmiot zainteresowania w sensie zawodowym. Zazwyczaj.

Czytając Czas ognia, czas krwi Marcina Rusnaka, nie byłam w stanie nie zwracać uwagi na mnogość bardzo głupich błędów, które korekta przepuściła. Projekt w zasadzie od pierwszej strony jest już nie taki, jaki być powinien. Co każe mi się zastanawiać, czy Wydawnictwo Dom Snów nie ma na pokładzie nikogo kompetentnego? Bo w książce brakuje bardzo podstawowych elementów, które budują spójną całość. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to przekształcone Wydawnictwo Ifryt (nigdzie nie ma takiego stwierdzenia, ale inteligentny człowiek znajdzie sporo przesłanek, że tak w zasadzie jest) i nad tą konkretną pozycją pracowali bardzo długo, to dobrego efektu tych działań nie znalazłam.

Czwórka redakcyjna i okładka.

Jeśli złapię teraz za dowolną książkę z półki, to jestem absolutnie pewna, że na pierwszej ponumerowanej stronie zobaczę małe 5 (o ile w powieści nie znalazła się dedykacja czy motto). A to dlatego, że w każdej publikacji mamy cztery strony redakcyjne: przedtytułową, wakat (czyli pusta strona), tytułową oraz stopkę redakcyjną.
Dodatkowo te strony mają swój konkretny wygląd. I tak: strona przedtytułowa to ta zaraz po oprawie, na której widnieje jedynie tytuł publikacji - a której niestety zabrakło w wydanym przez Dom Snów Czasie ognia, czasie krwi; podobnie jak wakatu. Oczywiście strona tytułowa powieści jest, bo przecież musi być, ale tutaj zaczynają się schody, bo nie wygląda tak jak powinna. Dobrze zrobiona książka musi być spójna, tworzyć całość, zatem na stronie tytułowej mamy autora i tytuł zapisane taką samą czcionką jak na oprawie (to akurat jest), niżej nazwisko tłumacza - jeśli jest to przekład, a na dole strony widnieje zwyczajowo nazwa i logo wydawnictwa. W wielu wypadkach pojawia się również czarno-biała kopia grafiki z okładki. Tak, dokładnie tej samej ilustracji, która niestety tutaj w niewyjaśnionych okolicznościach została zastąpiona rysunkiem sterowca (?!). Takich rzeczy się nie robi. Pozostaje nam jeszcze stopka redakcyjna, która w przeważającej liczbie publikacji znajduje się na czwartej stronie - chociaż coraz częściej zamieszcza się ją na końcu książki (robi tak Fabryka Słów), co też wykorzystano w tym wypadku. W zasadzie nie powinnam się do tego przyczepiać, ale dla mnie to wygląda co najmniej dziwnie i nie rozumiem takiego wyboru wydawców.

Porównanie okładki i strony tytułowej.

Szewc i bękart, czyli sierota i wdowa.

To są te wszystkie samotne linijki, literki, wyrazy i inne dziwności, których nie powinno być (z założenia), a które mi dziwnym trafem nie przeszkadzają. I wiem, że jako zawodowiec nie powinnam tego mówić, ale co poradzić? Nie czuję potrzeby karania świata za akapit kończący się linijkę przed lub po nowej stronie, albo gdy nie osiąga przynajmniej połowy szerokości strony. I chociaż banalnie łatwo jest się ich pozbyć w programach do składu tekstu, to przymykam oko. Załamuję ręce, gdy widzę zupełnie inne błędy - taką mam naturę.

Przykład szewca na dole strony.

Spacje, akapity, kreski i pagina.

I tego w książce Rusnaka jest pod dostatkiem. Znalazłam obok siebie różne wcięcia akapitowe, podwójne spacje, rozciągnięte linijki, tak jakby akurat w tym momencie nikt nie pomyślał o dzieleniu wyrazów, chociaż stronę obok można zauważyć to nawet 3 razy, i to tego jakieś zagubione dywizy w połowie słowa, bo ktoś przesunął podzielony wyraz. I mam ogólne wrażenie, że za skład tekstu odpowiadały dwie osoby, które nie ustaliły wspólnej wersji dla wyglądu paginy (to taka kreska na górze strony, nad która pojawia się autor, tytuł powieści lub tytuły rozdziałów, a niekiedy numery stron): na większości stron napisy leżą na linii, a na reszcie są zawieszone dwa milimetry nad nią. Jestem przekonana, że taki błąd mało kto zauważy, ale to kolejny dowód na ignorancję Domu Snów i niespójność publikacji.

Wcięcia akapitowe o różnej wielkości.

Przykład dzielenia wyrazów i rozwlekania innej linii tekstu.

Różnice w paginie.

Rozumiem, że wydawca, który ma na koncie ledwie kilka publikacji może mieć problemy i popełniać błędy. Ale ich ilość w powieści Rusnaka każe mi przypuszczać, że nikt nie sprawdził szczotek przed puszeniem książki do druku. Z drugiej strony, gdy widzę w stopce te same nazwiska przy wszystkim, uznaję że rodzinne biznesy się nie sprawdzają. - przynajmniej nie w tej branży.

Wydawcy życzę więcej pokory i cierpliwości przy swojej pracy, autorom traktowania ich jako partnerów w procesie publikacji, a nam czytelnikom estetycznej lektury, która nie psuje odbioru dobrej powieści.

5 komentarzy:

  1. Pamiętam jak miałam praktyki w gazecie, gdzie nikt nie widział różnicy między dziennikarzem a edytorem tekstu. Błędów mieli ogrom, ale nie przejmowali się nimi bo jak mi powiedzieli "nie o to chodzi, a ludzie i tak nie widzą różnicy" :/ Może wydawnictwo Dom Snów oszczędza :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy ludzie jednak widzą różnicę. Ja może nie jestem taka czepialska, ale jak mi brakuje co kilka stron myślników w dialogu to jednak zaczynam się denerwować. Kilka błędów mogę wybaczyć, ale nie pól książki...

      Usuń
  2. A mnie niestety wszystko wkurza. :D Tzn. najbardziej wkurza mnie idea partactwa, robienia rzeczy, na których ktoś się nie zna i/lub nie chce za nie zapłacić profesjonalistom, robienie byle jak, bo "nikt nie zauważy", etc. Zwłaszcza że 90% edytorskich niedoróbek w książkach to kwestia kilku kliknięć w odpowiednim programie, a nie niesłychanie tajemnej wiedzy i wielu godzin ślęczenia, więc wystarczy nie zatrudniać szwagra, który zrobi za pół darmo, tylko kogokolwiek kompetentnego. Ale brak profesjonalizmu to niestety powszechność, jak sobie przypomnę te wszystkie omawiane przykłady na zajęciach z typografii... Albo jak wezmę do ręki dowolną książkę od Ars Machiny. Mam po nich taki uraz, że obecnie omijam szerokim łukiem wszelkie nowe wydawnictwa. Książki tanie nie są, a co mi po bublach na półkach, które wstyd potem otworzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć książki Rebisu są źle poskładane (filmik pewnej vlogerki) - że pełno wiszących linijek itp. Ala ja jakoś nie zwróciłam uwagi, zawsze miałam wrażenie, że są świetne. Może to przez treść, bo się na niej zdecydowanie bardziej skupiałam :D Chociaż może i miała dziewczyna rację, bo są momenty, że jakoś nie mogę się przebić przez tekst.
      tutaj link dla ciekawskich: http://www.youtube.com/watch?v=27pDJbZFotE

      Usuń
  3. autora proszę o nieobrażanie firm rodzinnych, małych. Jak chce pracować w swojej korpo to proszę bardzo - nikt go nie obraża... tyczy się przedostatniego akapitu.
    Co do składu i błędów - szanowny Autorze a co za problem otworzyć własną firmę i świadczyć usługi na wysokim poziomie? To samo tyczy się wszechwiedzącego oceansoul... chyba nigdy nie pracował przy korekcie, nie przekładał szczotek po 30 razy...
    A co do wydawnictw i błędów - to samo widzę wszędzie - chyba więcej w tych dużych, bynajmniej nie pochwalam tego - po prostu za mało jest dobrze wyszkolonych DTPowców... tu widzę przyczynę.

    OdpowiedzUsuń