Czyli
o mojej nieco spóźnionej, acz głębokiej fascynacji dorobkiem
mistrza horroru.
Trudno
nie wiedzieć, kim jest Stephen King. Wszak to autor powieści tyleż
poczytnych, co chętnie ekranizowanych, przez co nie trzeba nawet
czytać, by mieć jakieś pojęcie o pisanej przez niego prozie. Ja
czytelnikiem co prawda jestem, ale dotychczas jego twórczość była
raczej poza zasięgiem moich zainteresowań. Nie żebym jej nigdy nie
próbowała - coś tam liznęłam jako nastolatka, nie powieść
nawet, a kilka opowiadań. Dość powiedzieć, że teksty te
zwyczajnie nie przypadły mi do gustu. Ponownie moją ciekawość
rozbudził sam King, opisując okoliczności powstania kilku swoich
historii w poradniku "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika";
osobowość pisarza wywarła na mnie na tyle dobre wrażenie, iż
postanowiłam dać mu po latach drugą szansę. I sięgnęłam po
jedną z książek, które wspomniał w swojej tyradzie na temat
pisania: "Misery".
Dlaczego
nie polubiłam stylu Kinga przy pierwszym kontakcie? Prawdopodobnie
dlatego, że w gruncie rzeczy nie lubię horrorów. Tak,
jestem fanką "The Walking Dead" (zarówno komiksu, jak i
serialu), "Wojny Zombie" Brooksa i jak widać mam pewną
słabość do rozkładających się koneserów ludzizny. Ale
nawiedzone domy, duchy, powstający uparcie z grobu seryjni mordercy
zabijający ludzi we śnie, lub tuż po dokonaniu przez
nieszczęśników czynów niezabronionych acz nieobyczajnych,
kosmiczni złodzieje ciał, strachy wyskakujące z wrzaskiem zza
winkla, zmutowani mieszkańcy pustkowi, taśmy video powodujące
rychły zgon oglądających i inne takie, to po prostu nie moja
stylistyka. O wiele bardziej odpowiadają mi thrillery i historie
eksplorujące mrok nie zamieszkałego przez duchy domostwa, a
ludzkiej natury.
Kathy Bates jako Annie Wilkes |
Annie
to antagonistka pełną parą - przerażająca, barwna, ale jak
najbardziej "realna" - o ile można tego słowa użyć w
stosunku do fikcyjnej postaci. Oczywiście Wilkes nie istnieje, ale
stalkerzy, w przeciwieństwie do duchów czy zombie, to zagrożenie
jak najbardziej rzeczywiste i potencjalnie zabójcze, żeby wspomnieć
tu tylko o przypadku prześladowcy Johna Lennona.
Linia
fabularna "Misery" jest genialna w swej prostocie, ale
Annie to bohaterka skomplikowana - na swój sposób racjonalna i
spostrzegawcza, szalona, acz zdolna do opanowania, sadystyczna, ale
przypisująca swoim działaniom szlachetne powody. Jest jednocześnie
zagrożeniem dla Paula i bodźcem dla jego twórczości. Od samego
początku czytelnik wie, że musi dojść między nimi do brutalnej
konfrontacji - niewiadomą jest jednak wynik tego starcia.
W
rozdziale 21 Annie wspomina Paulowi o hotelu "Panorama",
nawiązując do fabuły innej powieści Kinga - "Lśnienie".
Podążając za tym odnośnikiem, w drugiej kolejności sięgnęłam
właśnie po ten tytuł. Nie brakuje w nim elementów paranormalnych
- chociażby zdolności przewidywania przyszłości i "czytania
w myślach", którymi może się pochwalić Danny, główny i
najmłodszy bohater książki - ale w sumie opowieść nie jest tak
odległa od klimatu "Misery". Obie historie łączy
chociażby motyw izolacji i zależności od osoby, która zaczyna
tracić zmysły.
Jack Nicholson jako Jack Torrance |
Choć
część odpowiedzialności za opisywane wydarzenia King przypisuje
miejscu akcji, złowieszczej "Panoramie", to sam Jack jest
podatny na jej wpływ, dlatego że ma predyspozycje do przemocy. Ta
dawka realizmu przywiązuje do historii, pozwala przełknąć
elementy "paranormalne". Od "Lśnienia" trudno
się oderwać, to książka, która naprawdę wciąga - to właściwość
jak najbardziej pożądana w literaturze popularnej, ale coraz
rzadziej można ją przypisać książkowym nowościom.
Nie
można nie wspomnieć, że Jack, podobnie jak Paul, jest pisarzem,
choć znajdującym się w nieco innym punkcie kariery. Z tego co
wiem, to nie jedyni przedstawiciele tej profesji w prozie Kinga.
O
jakości historii można powiedzieć w zasadzie to, co wyraziłam
powyżej, odnosząc się do "Misery" i "Lśnienia".
Albo siląc się na nieco inne podsumowanie: King wie, co robi. King
wie, jak pisać, żeby wciągnąć czytelnika; jak kopiować samego
siebie i być oryginalnym jednocześnie, jak dawkować napięcie, jak
przekonać odbiorcę, żeby chciał wracać po więcej. Może to
opinia nieco na wyrost, bo bazująca tylko na trzech powieściach,
ułamku bibliografii autora - może ją zrewiduje po poznaniu reszty
jego dorobku.
Na
razie jednak jestem oczarowana i chce więcej. „Miasteczko Salem”
już czeka na swoją kolej.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz