Ogólne rozważania na temat pisania plus krótki opis trzech "podręczników".
Podobno potrzeba pisania nie jest niczym wyjątkowym w tym kraju. Ba, mówią, że grupa aspirujących do miana "pisarza" przewyższa liczbowo grono czytelników - czyli mamy tu pewien problem ekonomiczny: wszyscy chcą zapewniać podaż na towar, na który nie ma specjalnie dużego popytu (i jeśli się coś zmieni, to raczej na gorsze - wraz z coraz słabszymi wynikami badania czytelnictwa prowadzonymi przez BN). Problem drugi: za pisanie biorą się ludzie, którzy literatury specjalnie nie lubią, zainspirowani nie dokonaniami artystycznymi tego czy innego autora, a raczej głośnymi sukcesami i milionami na koncie pań Rowling, Meyer czy James - i świat byłby pięknym miejscem, gdyby wzorem była ta pierwsza, przynajmniej w jej wypadku widać dbałość o język i jakość opowiadanej historii - czyli szukających w pisaniu sposobu na zarobienie swojego pierwszego miliona. Ci mogą się jednak przeliczyć, bo przeciętna gaża polskiego autora może starczy na applowskiego laptopa, ale utrzymać się z niej na dłuższą metę nie sposób. Są pewnie i tacy, którzy się nie łudzą - wiedzą, że pisarz to nie jest zawód na pełen etat, ale wydanie książki... no cóż, ciągle jest w tym jakiś prestiż.
Są też ludzie, który czytają dużo i na pewnym etapie po prostu chcą napisać coś swojego. A potem to wydać - nie dla kasy, czy prestiżu, bardziej dla siebie - by zobaczyć dzieło swojego umysłu w ukochanej, książkowej formie. Nie zawsze tak umotywowane próby są lepsze od tych podejmowanych z bardziej pragmatycznych powodów. Nie jest regułą, iż autorzy tego typu mają talent i umiejętność krytycznego podejścia do swoich tekstów, że już o wytrwałości nie wspomnę. Poza tym wręcz niemożliwym jest napisanie czegoś w pełni oryginalnego, co pisarza-czytelnika, może zwyczajnie zniechęcać. Bycie drugą Rowling czy Meyer, albo kolejnym Kingiem może być wystarczająco dobre dla szukających wzoru na szybki bestseller, ale ci, którzy wypatrują w pisaniu spełnienia woleliby nie kopiować, a być kopiowanym. Nie wzorować się a być wzorem. Kto przeczytał wystarczająco wiele, zdaje sobie jednak sprawę z tego, że... no cóż, generalnie wszyscy mniej lub bardziej świadomie bazujemy na motywach wymyślonych jeszcze w starożytności. I że pisanie to nie tworzenie nowej jakości, a swoisty recykling, odświeżanie czy reinterpretowanie starych historii.
Motywacja i problematyka blokady twórczej to jedno, ale bycie początkującym pisarzem, szczególnie z niewielkiego miasta, to... no cóż, zabawa w ciuciubabkę albo błądzenie we mgle. Ilu z was miało w szkole zajęcia z pisania z prawdziwego zdarzenia, czy okazję napisania czegoś innego niż wypracowanie (ja raz i nie wyszło to za dobrze - moja nauczycielka musiała mieć niezły ubaw, gdy przeczytała opis konwersacji dwóch bohaterów, siedzących w hotelach i bynajmniej nie komunikujących się za pośrednictwem telefonu ;)). Może w waszych szkołach działało jakieś kółko nawet nie pisarskie, a czytelnicze, lub gazetka szkolna, w której moglibyście stawiać swoje pierwsze kroki? Albo przynajmniej trafiliście na nauczyciela godnego zaufania na tyle, by pokazać mu owoce waszych pisarskich aspiracji? Pewnie niektórzy mieli okazję korzystać z wymienionych luksusów, ale patrząc z szerszej perspektywy, należałoby wykluczyć szkołę jako miejsce, w którym można otrzymać pierwsze szlify dla swojego talentu.
Warsztaty literackie - rozrywka w naszym "rozpisanym" kraju limitowana i raczej okazjonalna. Studia - pewnie filologia polska w pisaniu nie zaszkodzi, ale tu trzeba by zapytać absolwentów, czy to dobra droga nie dla nauczyciela polskiego czy krytyka literatury, a twórcy (instynkt podpowiada, że niekoniecznie). (Kali: zdecydowanie nie. FP to nie są studia dla pisarza, chyba że chcemy tworzyć eseje i rozprawy naukowe, co mówiąc szczerze też nie będzie efektywne bez dużego samozaparcia i rozmiłowaniu się w tychże studiach . A miłość takową trzeba byłoby odkryć w sobie w podstawówce już...). Internet - według niektórych "zawodowców" siedlisko grafomani, dla mnie wielkie warsztaty literackie. Swego czasu sporo publikowałam na opowiadania.pl, czasami nawet nie ukończone teksty a fragmenty - byłam już na tyle duża, że potrafiłam rozróżnić "konstruktywną krytykę" od bełkotu, czy jak to teraz nazywamy "hejterstwa". Ale czy czytelnik, nawet próbujący sam pisać, jest w stanie doradzić coś "praktycznego" w kwestii warsztatu? Wszak większość z nas swoją wiedzę czerpie z czytania i to bynajmniej nie poradników z gatunku "Jak stworzyć bestseller w tydzień", a samych powieści. Czyli w zasadzie próbujemy odtworzyć danie "ze smaku" (porównanie nie moje, ale skąd je wzięłam nie pamiętam), zamiast bazować na przepisie z książki kucharskiej - teoretycznie konsument obdarzony dobrym zmysłem smaku i powonienia może wyczuć jakich składników należy użyć, ale przecież gotowanie nie polega na wrzuceniu wymaganych elementów do jednego gara. Cała sztuka polega na tym, by wiedzieć, kiedy i co dodać, jak również w jakiej ilości.
Tylko, czy istnieje idealny przepis na taki czy inny utwór? Wątpliwe. Być może taka już dola pisarza, że swoją wiedzę zdobywa w praktyce, tekst nie jest wynikiem starannego planowania, a ewolucji - swoistej literackiej rywalizacji genów (w tym wypadku motywów i "technicznych" rozwiązań) - które w odpowiedniej kombinacji dają nam zwycięzce wyścigu, a w innej (często nawet przy użyciu dokładnie tych samych elementów) niezdolną do samodzielnego życia pokrakę.
Ok, próby i błędy, nauka w praktyce - ale czy faktycznie nie ma jakiś reguł, jakiejś teorii, która mogłaby stanowić punkt wyjścia i fundament dalszych działań? Poradniki na temat pisania pewnie spokojnie mogłyby zapełnić średniej wielkości bibliotekę, ale na polskim rynku w tej kategorii mamy raczej posuchę. W internecie jest trochę lepiej - można tu i ówdzie znaleźć jakąś wypowiedź znanego pisarza czy blogową notkę domorosłego krytyka (co nie znaczy, że nie mającą żadnej merytorycznej wartości) poruszające tę problematykę. Skupiając się jednak na książkach: na tę chwilę przychodzą mi na myśl trzy tytuły, które pokrótce opiszę poniżej.
Najbardziej "techniczną" pozycją, z tych które miałam okazję poznać, jest "Warsztat pisarza" Dwighta V. Swaina. Nie jest to lektura najprzyjemniejsza w odbiorze, autor raczej nie bawi się w gawędziarza, być może dlatego chociażby na serwisie Lubimy Czytać pozycja ta ma raczej mieszane recenzje. Po krótkim pierwszym kontakcie po prostu ją odłożyłam na półkę - przeczytałam całość dopiero kilka miesięcy później. Niewątpliwie jest to pozycja pełna cennych wskazówek, może nie tyle rzucająca nowe światło na techniczne aspekty pisania, co uwypuklająca pewne elementy i porządkująca wiedzę, którą wcześniej zdobyliśmy jako odbiorcy literatury. 'Warsztat..." miał też dla mnie pewne interesujące skutki uboczne: pobudził mnie na chwilę do pisania, na nowo rozbudził ambicję i pozwolił znaleźć punkt zaczepienia w posiadanym tekście, umożliwiając mi pociągnięcie historii nieco dalej.
"Galeria złamanych piór" Feliksa W. Kressa jest zapewne bardziej przystępna przy pierwszym kontakcie. Chociażby ze względu na formę - w przeciwieństwie do "Warsztatu..." nie mamy tu typowo podręcznikowego tonu, książka to zbiór felietonów opublikowanych wcześniej przez autora w "Feniksie" i "Science Fiction". I jak to w tego typu tekstach bywa, autor raczej powierzchownie omawia co bardziej ciekawe czy kontrowersyjne kwestie, trochę podyskutuje z czytelnikami (pamiętajmy, "Galeria..." to przedruk, Kress pomiędzy poszczególnymi "artykułami" dostawał listy od czytelników, mógł więc wejść z nimi w interakcje), dorzuci krótką ocenę nadesłanych utworów. Pojawia się kilka cennych rad, ale mamy tu do czynienia bardziej z odpowiednikiem panelu dyskusyjnego niż wykładu omawiającego tajniki pisania. Przez co ten tytuł to bardziej źródło rozrywki dla czytelników, niż wiedzy dla próbujących swoich sił w "zawodzie".
Jeśli chodzi o Stephena Kinga - nie jestem fanką jego książek. Nie dlatego, że mam jakieś specjalne zastrzeżenia do prezentowanego stylu, po prostu moje nerwy są za słabe na horrory czy to w filmowej czy literackiej wersji. Facet jest po prostu zbyt dobry w straszeniu ludzi, co z miejsca wyklucza mnie z grona jego odbiorców (choć postanowiłam to zmienić - na półce czeka już wypożyczony egzemplarz "Misery"). Czy King jest dobrym, czy złym autorem to jedno, nie można jednak odmówić mu bycia autorem, który odniósł sukces. Ponad sześćdziesiąt wydanych tytułów, większość w pakiecie z ekranizacją, miliony fanów i dolarów na koncie - kto w głębi duszy nie chciałby takiego uznania dla swojej twórczości? Myślę, że skoro King chce się dzielić swoimi przemyśleniami na temat pisania, to warto mu poświęcić trochę uwagi - dlatego też sięgnęłam po "Jak pisać. Poradnik rzemieśnika".
Na początek powiedźmy sobie szczerze: to bardziej autobiografia niż podręcznik, czy skarbnica wiedzy. Pod względem merytorycznym z "Warsztatu pisarza" wyniesiecie najwięcej. Ale to "Jak pisać..." może być prawdziwą inspiracją. King to ja, Kali i pewnie niezliczona ilość innych ludzi, chcących pisać literaturę popularną. Historyjki z dziecięcego czy młodzieńczego okresu pisarza mogłyby równie dobrze być anegdotami z naszego życia - tylko podmienić tytuły tekstów czy filmów, które rozbudziły naszą potrzebę "tworzenia". Zachwyt nad słowem, daną konwencją, początkowe problemy, marzenie, aby być czytanym, wszystko to czyni z Kinga naszego kumpla z branży, kierowanego tymi samymi motywami, który jednak miał już swój "moment", któremu udało się wybić. Pisarz nie jest niedoścignionym wzorem, alfą i omegą, niemal boską istotą obdarzoną geniuszem, który z definicji jest darem dla nielicznych - to sympatyczny facet, który ciężką pracą przerobił swoją działkę talentu na oszołamiający sukces. A skoro mu się udało, to czemu my mielibyśmy nie spróbować?
Trudno powiedzieć na ile wyuczone rady przekładają się na jakość pisanej prozy. Nigdy specjalnie nie wierzyłam w teorię, uważając (nie bez podstaw) że najlepszą nauczycielką jest panna Praktyka. Dobrze, gdyby jeszcze była wspomagana przez Pana Wytrwałość. Bo chyba tylko ta dwójka jest nas w stanie faktycznie nauczyć pisania.
Pozdrawiam.
Obrazek na samej górze, to fragment okładki "Galerii Złamanych Piór" Feliksa W. Kressa.
Obrazek na samej górze, to fragment okładki "Galerii Złamanych Piór" Feliksa W. Kressa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz